Ciasteczka chałwowe

Izrael, ojczyzna mojego męża, jest państwem wyznaniowym. Nie, nie o religii Abrahama chciałam… W życiu mieszkańców tego zakątka świata, także tych, którzy uważają się za ateistów, jest miejsce jeszcze na inny kult. Nosi on nazwę tahini.

Tahini, w języku mojego ślubnego: טחינה, (czyt. t’hina), to nic innego, jak pasta sezamowa. Nie da się bez niej przyrządzić hummusu, który jest istotnym filarem wspomnianej religii. Dla mnie, nieuleczalnego łasucha, jest jednak t’hina składnikiem jeszcze ważniejszego smakołyku: chałwy.

 

shuk levinsky

Bakalie na Shuk Levinsky

 

Podczas każdego pobytu w Ziemi Świętej oddaję się rytuałowi polegającemu na wyprawie na targ: słynny Shuk Ha’Karmel w Tel Avivie (gdzie kupić można dosłownie wszystko, od ładowarek do telefonów po najpiękniejsze arbuzy, jakie w życiu wdzieliście), lub, jeszcze chętniej, Shuk Levinsky. Ten biegnący od rogu ulicy HaAliya bazar ro prawdziwy raj dla tych, którzy świat pojmują głównie nosem lub odczuwają przez pryzmat podniebienia. Niespotykana gdzie indziej różnorodność przypraw, bakalii, ziół i innych smakowitych, a zarazem aromatycznych towarów co wrażliwszych przyprawia o zawrót głowy. Jak na rauszu krąży się więc między straganami z oliwkami czy śródziemnomorskimi ziołami, popija świeżo wyciskany sok z granatu i pogryza kandyzowane owoce. Ja, koniec końców, dotrzeć muszę zawsze do stoiska z chałwą. Skosztować można niezliczonej ilości rodzajów: z orzechami, czekoladą, kawą, na słodko, słono, z mniejszą lub większą ilością sezamu. Mniej lub bardziej kalorycznie – choć zwykle jednak bardziej!, ale zawsze pysznie. Większość zawartości zawiniątka, z którym opuszczam bazar, znika jeszcze w autobusie; resztki z nabożną uwagą konsumuję po kolacji lub, jeszcze chętniej, rano, rozpuszczone w gorącej kawie z mlekiem. Ta ostatnia pychota jest zresztą flagowym, a przy tym chyba najczęściej kupowanym napojem w warszawskiej kawiarni mojego męża, Cophi (ul. Hoża 58/60 przy skrzyżowaniu z Poznańską).

W Polsce, kiedy robi mi się tęskno za śródziemnomorskimi targami, wypełnionymi ciepłym aromatem i krzykami jowialnych sprzedawców, namawiam męża na spędzenie kilku minut w kuchni, gdzie na bazie chałwy – czyli po prostu cukru i t’hiny – w parę chwil wyczarowuje dla mnie najwspanialszy, a zarazem najprostszy smakołyk świata: ciasteczka chałwowe.

 

torebkazciastkami

 

Przepis na ten orientalny specjał wyszperała gdzieś kiedyś moja szwagierka. Strzegła go zazdrośnie przez lata, dzieląc się nim tylko z najbliższymi. Jednak parę tygodni temu, po naszym długim błaganiu, pozwoliła mu pójść świat: mój mąż opisał go w magazynie Kukbuk, gdzie pojawiła się spora publikacja na temat jego kawowej działalności oraz naszej wielokulturowej rodzinki. Myślę więc, że nie zostanę wykluczona z familii, jeśli przedstawię go dzisiaj tutaj… :)

 

kukbuklipiec

 

kukbukinside

 

CIASTECZKA CHAŁWOWE
składniki na 30 sztuk:
1 szklanka pasty sezamowej tahini
200 g masła
3 szklanki mąki
10 g proszku do pieczenia
1 szklanka cukru

Czas przygotowania do pieczenia: ok. 10 minut.
Uwaga: istnieje niebezpieczeństwo zjedzenia wszystkiego jeszcze przed włożeniem do piekarnika!

 

ciasteczkachałwowe

 

Po dokładnym wymieszaniu pasty, łączymy wszystkie składniki aż do uzyskania konsystencji marcepanu. Formujemy z niej niewielkie kulki, a następnie spłaszczamy je do grubości ok. półtora centymetra. Układamy na blasze do pieczenia po uprzednim wyłożeniu jej papierem i wstawiamy do piekarnika nagrzanego do temperatury 180 stopni. Pieczemy przez 20 minut (powinny się zarumienić). Przed podaniem – studzimy.

 

ciasteczka chałwowe

 

Potem zaś – hulaj dusza, piekła nie ma!

Na pewno jednak istnieje niebo.

pomaranczk_small

Udostępnij znajomym!