Pełne gracji. Oblicza kobiety w sztuce Vittoria Sgarbiego

Nie przepadam za Dniem Kobiet. Niby jest mi miło, gdy bliżsi i dalsi znajomi płci męskiej zasypują mnie tego dnia komplementami, życzeniami, goździkami i mimozami[1]; z drugiej strony zupełnie nie rozumiem, dlaczego właśnie 8 marca moja kobiecość stawiana jest na piedestale. I w ogóle – dlaczego jest tam stawiana. Pielęgnuję ją w sobie, ale nie oceniam; na skali wartości nie umieszczam powyżej lub poniżej pojęcia, jakim jest męskość.

 

Inaczej dzieje się w przypadku słynnego włoskiego krytyka sztuki, a także rasowego celebryty – Vittoria Sgarbiego. Swoje książki często przepełnia stwierdzeniami, które zdają się nie tylko wskazywać na olbrzymią wobec kobiet rewerencję, ale także swego rodzaju uniżenie mężczyzn. Nie ulega wątpliwości, że najdoskonalszą chwilą aktu twórczego jest powołanie do istnienia kobiety – pisze we wprowadzeniu do jednego ze swoich najnowszych tekstów, a zdanie to spójnie łączy się z jego dźwięcznym tytułem Piene di grazia (po polsku: „Oblicza kobiety w sztuce. Pełne gracji”.)

 

Po książkę wydaną przez REBIS sięgnęłam z dużym zainteresowaniem. Temat z okładki wydaje się wyśmienity, nazwisko autora znane, wydanie piękne. A jednak propozycja poznańskiego wydawnictwa wzbudziła we mnie uczucia podobne, jak marcowe święto. Mieszane.

Pełne gracji

Cieszy ogromnie inicjatywa wydawcy, który poprzez publikację książki zachęci wielu odbiorców do refleksji nad obecnością kobiet na najważniejszych płótnach w historii. W warstwie słownej raduje wspaniały przekład Tomasza Kwietnia i staranna redakcja tekstu; przydaje się sumiennie opracowany indeks dzieł i mnogość reprodukcji. Co przeszkadza? Otóż w swoich krótkich esejach, dotyczących w założeniu obrazów i rzeźb przedstawiających postacie kobiece, autor porusza wiele kwestii zupełnie z tematem niezwiązanych. Nie prowadzi to niestety do wzbogacenia treści, a daje czytelnikowi poczucie swoistej kakofonii. O ile chaos informacji związanych z historią sztuki może zawierać w sobie elementy cenne dla odbiorcy, o tyle poruszanie kwestii osobistych, związanych na przykład z działalnością polityczną autora, wydaje się zbędnym dodatkiem do i tak mocno wielowątkowej opowieści.

 

Osobom śledzącym włoskie życie społeczne może też doskwierać sam image Sgarbiego, pozostający w wyraźnym konflikcie z podjętą tematyką. I choć ja sama podczas lektury staram się zwykle odzielać osobę autora od słów, które wyszły spod jego pióra, w tym konkretnym przypadku było to staranie nadzwyczaj trudne. Oto pierwsze wersy otwiera przywołane już stwierdzenie o wyższości kobiety nad resztą Boskiego stworzenia; na okładce umieszcza się postać Jezusowej Matki stworzoną przez genialną dłoń Antonella da Messina – młodą kobietę o urodziwej twarzy i magnetycznym spojrzeniu, skupioną i zamyśloną nad tajemnicą Istnienia. A przecież sam Sgarbi w swym często opisywanym przez brukowce życiu wielokrotnie pokazał, jak bardzo przedmiotowe jest jego podejście do kobiet. W latach 90., gdy rozkwitała jego kariera telewizyjna, stał się bohaterem licznych skandali obyczajowych, potwierdzając m.in. fakt utrzymywania stosunków seksualnych z licznymi kandydatkami do pracy w jego programach. Publicznie głosi również swój brak zainteresowania ojcowstwem, określając je jako kategorię, do której nie ma ochoty przynależeć, a jednocześnie twierdząc, że po świecie chodzi co najmniej… czterdzieścioro jego dzieci.

 

Nie mnie oceniać, kim tak naprawdę jest Vittorio Sgarbi – urodzonym skandalistą czy sprawnym marketingowcem; zręcznym politykiem czy zepsutym szowinistą. W jego książce zastanawia mnie jednak wielorakość kontekstów, na tle których wątek kobiecy został dość mocno zmarginalizowany. Przypomina mi to inicjatywę celebrowania kobiecości, ale z ograniczeniem do dnia 8 marca, z pominięciem 364 innych dat w kalendarzu.

 

 

[1] W dniu 8 marca we Włoszech, a także wielu innych krajach, kobietom wręcza się gałązki mimozy.

Udostępnij znajomym!