Windą do nieba

Jest chłodny grudniowy dzień, a nad słonecznym zwykle Rzymem wiszą ciężkie, nabrzmiałe deszczem chmury. Rączka mojej córeczki wsuwa się w moją dłoń, a małe nóżki przebierają w miejscu z ekscytacji. – Mamo, czy to dziś pojedziemy windą do nieba?

Niedługo później wspinamy się mozolnie na wysokie piętro pomnika Wiktora Emanuela II, zostawiając na dole Rzym nakrapiany kałużami, które połyskują odbiciem burzowego nieba. Wita nas elegancko odziany strażnik. Skrupulatnie sprawdza bilety, a następnie ceremonialnie wprowadza do szklanej, panoramicznej windy. Gotowe na podróż do światła? – pyta, odsłaniając w uśmiechu białe zęby. Mała podskakuje z radości, ja zaś czuję narastający lęk, potęgowany przez nieprzyjazną aurę. Nie lubię dużych wysokości, a oglądanie Wiecznego Miasta z poziomu kilkudziesięciu metrów zaczyna wydawać mi się coraz gorszym pomysłem. Strażnik zauważa moje przerażenie, a może po prostu oczekuje go od dorosłych turystów – nie ja pierwsza i nie ostatnia mam zapewne ochotę uciekać sprzed windy do nieba. – Proszę się nie bać. Tam na górze nawet ciemne chmury wydają się pełne światła – uspokaja, a ja, z trzęsącymi się kolanami, robię krok w przód. Zaciskam powieki. Gdy je otworzę, jesteśmy już na szczycie.

Terrazza delle Quadrighe, fot. Julia Wollner

Widok Rzymu zapiera dech w piersiach, a triumfalne posągi na Terrazza delle Quadrighe wydają się lśnić w raz po raz wyłaniającym się słońcu. Patrzę na moje dziecko gawędzące z mewami, tak ufne, od dawna wyczekujące spotkania z dachami miasta. Gdzie przez lata zagubiła się moja beztroska? Dlaczego dałam sobie wmówić, że za ciemnymi chmurami nie ma nic więcej?

Aby znaleźć Światło, trzeba odwagi. Aby znaleźć odwagę, trzeba zaufać.

Światło przychodzi do tych, którzy dali wiarę.

_____________________________________________________

Powyższy tekst ukazał się jako edytorial w Lente#04.

Udostępnij znajomym!