Ostatni tydzień przed Bożym Narodzeniem to moment, kiedy warto się na chwilkę zatrzymać. W Warszawie Ujazdowskie pięknie już ubrane w świąteczną szatę. Wzdłuż ogrodzenia Parku Łazienkowskiego świetlny deszcz kropi wśród drzew. Kamienica na rogu Książęcej i Nowego Światu opakowana jak najdroższy prezent. Nasze myśli błądzą wśród tych światełek, biegną ku najbliższym, po drodze zahaczając o kuchnię, prezenty i choinkę.
Ja chciałabym na chwilkę porwać Wasze myśli do Italii, jednocześnie dokonując małego przeglądu świątecznych ciekawostek rodem z czasów bardzo odległych. Czy w Boże Narodzenie rzeczywiście cofamy się tylko o dwa tysiące lat, do Betlejem? A może i w tym wypadku wszystkie drogi prowadzą do Rzymu, i to w jeszcze dawniejsze czasy?
Leć, myśli, na skrzydłach złocistych…
Sol Invictus
Pierwszy news na dzisiaj jest taki, że Włosi, a dokładniej – ich „praojcowie” Rzymianie, świętowali Boże Narodzenie jeszcze przed Bożym Narodzeniem. Zwycięstwo Słońca nad Ciemnością, triumf Sol Invictus (Niezwyciężonego Słońca), przypadał bowiem na ten sam okres roku, co nasze Natale. To właśnie od nazwy tego słonecznego święta (Dies Natalis Solis Invicti – Dzień Narodzin Niezwyciężonego Słońca) pochodzi zresztą włoska nazwa Bożego Narodzenia. Trudno się przy tym Włochom dziwić – kula światła na ich niezrównanie błękitnym niebie wydaje się rzeczywiście królować nieprzerwanie, niepokonanie, niepodzielnie, bez względu na porę roku.
I choć o narodzinach słońca mało kto w dzisiejszych Włoszech pamięta – może z wyjątkiem turystów, którzy, jak autor poniższego zdjęcia, przystają, aby zachwycić się jego promieniami w zimowy dzień – przetrwały do XXI wieku niektóre obyczaje z tą okazją związane. W moim ukochanym regionie Lacjum do dziś jednym z typowych ciast świątecznych jest tzw. żółty chleb – pangiallo. Jego korzenie sięgają wspomnianej już epoki Cesarstwa Rzymskiego. W owych czasach kawałki tego złotego ciasta, obtoczonego w jajkach, które w piecu przekształcały się w złocistą, chrupiącą powłokę, rozdawano podczas przesilenia zimowego. Miało to zapowiadać szybki powrót słońca. W Toskanii dziś piecze się pangiallo z żółtej mąki kukurydzianej. Podobnie, jak w starożytności, zagniata się ją z rodzynkami i suszonymi figami.
Spacerkiem
I tak od Światła wesołym krokiem przeszliśmy do gastronomii. Spacer kontynuujemy na włoskich ulicach, tym bardziej, że passeggiate to przecież kwintesencja tamtejszego stylu życia; w Boże Narodzenie zamienia się natomiast w zdrowy zwyczaj, pozwalający na spędzenie czasu z rodziną, spotkanie przyjaciół i spalenie zbędnych kalorii. Rzymską tradycją są na przykład spacery po Piazza Navona, gdzie w grudniu organizowany jest wspaniały tradycyjny kiermasz bożonarodzeniowy. Oprócz niezliczonych ilości smakołyków, znaleźć tam można figurki do szopki czy nowe ozdoby na choinkę. Co ciekawe – znowu dokonamy spojrzenia w przeszłość! – znajduje się on nieopodal antycznego Saepta Iulia, miejsca na Polu Marsowym, gdzie w antycznym Rzymie sprzedawano małe gliniane figurki. W grudniu, w święto zwane Sigillaria (dosłownie: święto stautetek) dzieci ustawiały z nich scenki przedstawiające życie przodków. Czyżby więc i szopki wymyślili już antyczni mieszkańcy Italii? I nad tym mało kto się zastanawia, maszerując na Plac Świętego Piotra, gdzie zwykle obejrzeć można najciekawsze i największe presepe.
Zielono mi
Oczywiście celem świątecznych (i przedświątecznych) spacerów są nie tylko szopki, choć we włoskich domach wydają się one częstszym symbolem Świąt niż pachnąca choinka. Pięknie przyozdobione drzewa też tu jednak znajdziemy. W Rzymie obowiązkowo obejrzeć należy tę przy Koloseum oraz przy Piazza Venezia. Prz okazji warto uświadomić sobie, że zwyczaj podkreślania świątecznej atmosfery przez dekoracje z iglaków nie jest wcale wynalazkiem współczesnej, północnej Europy. Sosna była na Półwyspie Apenińskim drzewem świętym od czasów wojen punickich (czyli grubo przed nadejściem naszej ery). Symbolizowała nieśmiertelność, a jej piękne gałązki najchętniej wykorzystywano w… grudniu, w czasie kolejnych świąt, zwanych Saturnaliami, kiedy to dekorowano nimi domostwa.
Jednym słowem, jak to już starożytni mawiali, nic nowego pod słońcem. Wszystko już było. A może wszystko jest częścią odwiecznego cyklu, w którym Myśl się odradza, a Światło wraca? Ta druga koncepcja jest mi chyba bliższa.
Na Święta życzę Wam więc powrotu światła. A jeszcze bardziej – Światła. Przez duże Ś.