Ileż przyjaźni nie wytrzymało próby wspólnego podróżowania, ileż związków rozpadło się po dalszych i bliższych wojażach, podczas których nie tylko odkrywało się nowe zakątki świata, ale także bolesne prawdy o towarzyszach drogi? Wędrówka z nimi ukazywała nam w nowym świetle ich cechy dobre i złe, weryfikowała postawy, sprawdzała więzi. Mało który kompan wychodzi z tej próby zwycięsko, a już na pewno nie z klasą porównywalną do Sándora Máraiego.
Autor ten – węgierski mistrz słowa, które toczy się lekko i dźwięcznie pod jego dyktando – potwierdza w tej podróży swój niezwykły talent: dar tworzenia melodyjnej frazy, umiejętność spojrzenia głęboko w ludzkie serce. Ukazuje się jednak także z innej strony: jako dziennikarz piszący zwięźle i syntetycznie, jednak nie bez poetyckiego zachwytu nad detalem, a przede wszystkim jako człowiek nie stroniący w swych pismach od całkiem pokaźnej dozy humoru, której nie uświadczymy w późniejszych tekstach. Ironia, z jaką opisuje chociażby Wenecję, jest właśnie tą cechą, której nie spodziewaliśmy się u Máraiego odnaleźć – tym bardziej więc zadziwia nas i, jednocześnie, serdecznie raduje.
Książka W podróży opublikowana w Polsce przez Zeszyty Literackie jest zbiorem pięćdziesięciu szkiców i reportaży, które Márai spisał w latach dwudziestych i trzydziestych XX wieku; jeden tekst pochodzi z roku 1941, a więc już z czasów wojny. Podróżował – i pisał – po Europie i Bliskim Wschodzie; sporo czasu spędził nad Morzem Śródziemnym, w tym we Włoszech, w Grecji i na Południu Francji. Ukazuje je w sposób realistyczny, z żurnalistycznym zacięciem, a jednak w każdym akapicie kryje się tu refleksja, zaproszenie do zadumy nad światem, w którym nic nie jest takie, jakie mogłoby się zdawać. To chyba zresztą immanentna cecha pisarstwa Máraiego – ta sprzeczność między pozorem a istotą, jak pisze jego nierównana tłumaczka Teresa Worowska, podkreślając, że lektura pism węgierskiego autora zostawia nas w przekonaniu, że niczego właściwie nie sposób poznać do końca.
Márai podróżuje tak, jak robi to dziś mało kto. Stwierdzenie to nie nawiązuje jedynie do słynnego cytatu, który znajdziemy w każdej prawie recenzji tej książki i który brzmi: dawny podróżnik obserwował, słuchał, widział i zapamiętywał. My już tylko jeździmy. Niedzisiejszość jego nastawiena tkwi raczej w nieformułowaniu wniosków zamiast iw ch głoszeniu; w rachunku sumienia zamiast w ocenianiu. Przede wszystkim zaś w skupieniu na człowieku – tym, którym jest on sam, i tym, który przychodzi. To spotkanie z nim jest dla niego kwintesencją podróży.
Jej celem, miarą i najważniejszym wspomnieniem.
O tym, jak zatrzymać na dłużej radość z odbytych podróży, przeczytać można w moim e-booku, dostępnym tutaj: klik.