To było w Jafo. Pięknym miejscu o pięknej nazwie, bo yafah znaczy po hebrajsku urodziwa. Morze wdziera się tu z impetem w ląd, który flirtuje z nim, szumiąc zalotnie liśćmi wszechobecnych palm, a zarazem stawia barierę wysokiego klifu, z którego roztacza się urzekająca panorama pobliskiej metropolii. Pod rozpalonym od słońca kamieniem rozpościera sie antyczne miasto, w którym kiedyś stacjonowały wojska Aleksandra Wielkiego; nad nim, jak to w środziemnomorskich krajach bywa, kwitnie handel pamiątkami, pobrzmiewa dźwięk kawiarnianych sztućców i podekscytowane okrzyki turystów, którzy wśród współczesnego zgiełku szukają śladów świętego Piotra.
Na wzgórzu z widokiem na port stoi franciszkański kościół pod wezwaniem pierwszego papieża. Barwna, ceglana fasada, niecodzienny akcent w krainie wzniesionej z beżowego kamienia, jednych przyciąga, innych zniechęca do wizyty za ciężkimi wrotami. Decyduję się uchylić je dzisiaj po raz pierwszy. Według mojego kalendarza jest wielkanocna niedziela; rodzina mojego męża, choć zupełnie świecka, celebruje właśnie święto Paschy. Z czułością gładzę swój rosnący brzuch – mój osobisty symbol wspólnoty kultur. Wchodzę.
Wnętrze świątyni, choć nawiązujące do wystroju europejskicj katedr, nie zaskakuje pięknem architektury. Za to w ławkach zachwyca kolorowa etniczna mozaika. Rozmaite barwy skóry, mieszanka języków. Wspólna radość z pięknego, słonecznego dnia. Z Dobrej Nowiny, choć pewie każdy pojmuje ją trochę inaczej. W tle – trwający od wieków romans ziemi z morzem.
Podczas katolickiej, wielkanocnej mszy w arabskiej dzielnicy Jafo, spoglądajacej ufnie na izraelską część Naszego Morza, moje dziecko po raz pierwszy funduje mi lekkiego kopniaka. Czyżby podzielało matczyny zachwyt kulturowym tyglem? Najwyraźniej. Myśl płynie w kilku rozbieżnych, a zarazem zaskakująco spójnych kierunkach. Do Wiecznego Miasta, w którym Piotr pytał Jezusa Quo vadis?; do Grecji, ojczyzny Perseusza, który do Jafo przybył, by ratować Andromedę. Do pobliskiego ogrodu moich izraelskich teściów, gdzie pod drzewem mango nieraz redagowałam teksty do prowadzonego przeze mnie, na wskroś włoskiego czasopisma. Do drzew pomarańczowych w Andaluzji i do efemerycznej Artemidy w Efezie. Północ, południe, wschód, zachód. Wspólna historia, która kształtuje współczesną wrażliwość. Świadectwa przeszłości, panoptikum podobieństw i różnic. Wziosła kultura i coś znacznie prostszego: najprzyjemniejszy na świecie styl życia.
Dobrych Nowin otrzymuję w tym roku wiele. Jedną z nich jest ta, którą daję sama sobie.
Czas wyruszyć w rejs.
Navigare necesse est.
_______________________________________
Tak narodziła się niniejsza strona internetowa – przestrzeń, w której chciałabym dzielić się z Wami przeżyciami, doświadczeniami i informacjami związanymi z różnymi zakątkami Morza Śródziemnego. Nie pojmuję jej jako blogu, choć taką właśnie etykietę przypiął mi system informatyczny. Niech będzie to raczej wspólna podróż – raz szybsza, raz bardziej powolna. Wspólne spotkanie z kolebką europejskiej kultury, ale i lekcja pięknego, prostego życia.
Zapraszam do odkrywania śródziemnomorskich skarbów.