Kilkanaście miesięcy temu udzieliłam wywiadu Kindze Wojciechowskiej, redaktor naczelnej bardzo lubianego przeze mnie magazynu „Presto”. Rozmawiałyśmy o muzyce klasycznej, bo o tym właśnie traktuje prowadzone przez nią czasopismo; nie udało się jednak uciec od tematów śródziemnomorskich, a szczególnie włoskich. Dziś z przyjemnością przywołuję wspomnienie tej rozmowy. Odpowiedzi odrobinę zmodyfikowałam, aby były bardziej aktualne. Mam nadzieję, że zapis naszej pogawędki i Was zainspiruje do muzycznych poszukiwań.
Okładka magazynu „Presto”, w którym ukazała się rozmowa ze mną. Wcale nie rozmawiałyśmy jednak o USA!
KLASYKA JEŹDZI NA VESPIE
Jestem uzależniona od kawy, czytania i muzyki barokowej…
Każdy uzależniony ma zapewne teorie tłumaczące jego nałogi. Ja oczywiście też. Czytanie to skaza zawodowa. Czytam po kilka książek jednocześnie – dla przyjemności, do pracy, bo ktoś polecił, bo chcę skonfrontować nowe odkrycia z dawniejszymi teoriami, bo delektuję się językiem albo wręcz przeciwnie – coś mi się nie podoba i chcę zobaczyć, czy na ostatniej stronie uda mi się przeżyć pozytywne zaskoczenie.
Mówiąc o uzależnieniu od kawy, miałam na myśli nie tylko kofeinę (która, bezdyskusyjnie, pomaga przy dużej ilości obowiązków, a ta, którą sprzedaje mój mąż, zajmujący się kawą zawodowo, jest przy tym naprawdę pyszna!), ale przede wszystkim rytuały. Piękno życia leży w najprostszych, codziennych gestach, takich jak nastawianie kawiarki. Możemy nadać im wyższe znaczenie – tego uczę się ciągle od moich śródziemnomorskich znajomych.
Muzyka barokowa jest dla mnie przyprawą codzienności, odkrytą w Rzymie. Kiedy robiłam tam badania do doktoratu, pracowałam dorywczo, prowadząc koncerty organizowane w Galleria Nazionale D’Arte Moderna. Dźwięki viola da gamba rozbrzmiewajace wśród posągów Canovy – tak wyglądały moje weekendy. Dzięki poznanym tam muzykom z Quartetto Bernini, odkryłam Corellego, Albinoniego, Scarlattiego. O ich twórczości dyskutowałam później, ścigając się ze znajomymi na skuterach wokół Koloseum. Ja zadawałam pytania, muzykalni Włosi tłumaczyli, a potem szliśmy na pizzę. Piękne melodie pozostawały w uszach, dodając szyku i subtelności naszym eskapadom. Lubię dzisiaj wracać pamięcią do tamtej atmosfery, nastawiając koncerty Vivaldiego podczas odkurzania. Od razu robi się bardziej wytwornie!
Moje rzymskie miejsce pracy w latach 2006-2007.
Moja miłość do Włoch i Wiecznego Miasta…
Prawie za każdym razem, gdy przychodzi mi opowiadać o sobie, mówię, że jestem warszawianką w dowodzie, zaś w sercu – rzymianką. Miasto to pokochałam jeszcze zanim udało mi się je odwiedzić. A wszystko przez wyżej już wspomniane uzależnienia, w których sidła wpadłam bardzo wcześnie! Jako cztero- czy pięcioletnie dziecko, już czytające, podczas pewnych deszczowych wakacji, pochłonęłam Mitologię Parandowskiego. Szczególnie zainteresowała mnie część poświęcona wierzeniom antycznego Rzymu. Kilka lat później postanowiłam uczyć się łaciny, jednak ślęczenie nad gramatyką martwego języka szybko zamieniłam na romans ze śpiewnym – skoro mamy mówić o muzyce! – językiem włoskim. Miałam wtedy jakieś 12 lat. Potem było już tylko gorzej! Na wydziale italianistyki spędziłam 10 lat, najpierw jako studentka, później doktorantka. W latach 2012-2015 prowadziłam „La Rivistę” – magazyn w całości poświęcony kulturze włoskiej. Lada dzień ruszam z nowym magazynem pt. „Lente”, w którym, obok Italii, pokazywać będziemy inne śródziemnomorskie państwa. Z pełną odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że nie ma pracy cudowniejszej i bardziej inspirującej, niż moja. Włochy i kraje Południa tak naprawdę są moim największym uzależnieniem.
A ślady Rzymu w Europie są…
Praktycznie wszędzie. Sprawia to, że ciężko mi uciec od nałogu! O ślady te najłatwiej oczywiście we wspomnianych przeze mnie krajach śródziemnomorskich, ale nie tylko. To pasjonująca przygoda, poszukiwać, odkrywać, interpretować rzymskie, a także włoskie tropy w innych krajach. Szczególny urok ma to w miejscach, które, wydawałoby się, mają z Włochami niewiele wspólnego. Ta istnie detektywistyczna pasja doprowadziła mnie do stworzenia stałej rubryki w „La Riviście”, zatytułowanej Italia in Polonia. W „Lente” będzie ona miała swoją kontynuację pt. Śródziemnopolska. Opisywać będziemy w niej śródziemnomorskie ślady, często bardzo nieoczywiste, odkryte w Polsce.
Włochy dały Europie…
Zgodnie ze słowami Henryka Sienkiewicza, każdy człowiek cywilizowany ma dwie ojczyzny: własną i Włochy; na swój sposób wszyscy stamtąd właśnie się wywodzimy. O bogactwie włoskiej kultury można opowiadać godzinami i myślę, że czytelnikom „Presto” nie muszę o tym przypominać. Najlepszy dowód, że przez trzy lata, co dwa miesiące, dostarczałam do Empików ponad sto sześćdziesiąt stron poświęconych włoskiej kulturze. Jako redaktor naczelna za każdym razem miałam twardy orzech do zgryzienia, bo materiału wydawało się być zawsze za dużo… Sztuka, architektura, literatura, moda, kuchnia – to tylko niektóre przykłady dziedzin, w których Włosi od wieków się wyróżniają. Większość przeciętnych zjadaczy chleba wie, że z Italii pochodził Leonardo Da Vinci czy Antonio Vivaldi; niekoniecznie słyszała jednak także o tym, że to na Półwyspie Apenińskim wymyślono, na przykład, baterie (które wynalazł w 1870 roku Alessandro Volta). A skoro spotykamy się na łamach kwartalnika poświęconego muzyce, to warto przypomnieć, że z Italii pochodzi nie tylko opera, o czym wiedzą wszyscy, ale i fortepian, którego dzisiejszy kształt zawdzięczamy padewczykowi o nazwisku Bartolomeo Cristofori. To Włoch, Guglielmo Marconi, w ostatnim dziesięcioleciu XIX wieku wynalazł radio, a w roku 1992 pochodzący z Piemontu Leonardo Chiariglione dał światu mp3. Bez nich naprawdę trudno byłoby wyobrazić sobie świat dzisiejszych miłośników muzyki…
Dla miłośników muzyki klasycznej mój magazyn ma…
Zarówno o „La Riviście”, jak i o nowym piśmie „Lente”, lubię mówić, że Południe jest dla nich trochę… pretekstem. Pretekstem do pokazania pewnych wartości, w które wierzymy; do wspólnego przeżywania momentu refleksji nad pięknem życia, nad sztuką, nad naturą. Muzyce jest tu bardzo po drodze… Wiele miejsca poświęcamy twórcom, którzy nie tylko zapisali się na kartach historii jako genialni artyści, ale którzy, przede wszystkim, przeżyli swoje życie, wypełniając je całą gamą emocji. W tym duchu opowiadaliśmy chociażby o Antoniu Vivaldim, Giuseppe Verdim, Giacomo Puccinim. Razem z nimi, zachęcamy do szukania własnego rytmu i brzmienia codzienności – czy będzie to andante, largo, czy energiczne allegro. W ramach wywiadów także nierzadko spotykamy się z kompozytorami i wykonawcami. Mieliśmy na przykład okazję rozmawiać z maestrem Bocellim. Do dziś pamiętam jego słowa: Muzyka pomaga nam żyć, spoglądać na świat z nową dozą nadziei, dostrzegać piękno stworzenia i postrzegać życie jako najcenniejszy z darów. Trudno o słowa, które bardziej zachęcą do zostania melomanem! Ze szczególnym wzruszeniem wspominam także wywiad z wybitnym akordeonistą Markiem Lo Russo. Rozmawialiśmy m.in. o jego odkrywaniu polskiej tradycji muzycznej i o eksperymentowaniu z językami muzycznymi, ale także o tym, czym jest w życiu „spotkanie” i o tym, jak prowadzi nas przeznaczenie.
W języku włoskim urzeka mnie…
Urzeka mnie oczywiście jego melodyjność, ale nie tylko. Włoski może pochwalić się na przykład bardzo rozbudowaną gamą rejestrów. Niezwykle bogata jest także włoska składnia; zadziwia duża ilość czasów. Wracając do kwestii melodii, włoskiemu brakuje wprawdzie metafonii, jednak jest to jeden z niewielu języków zachodnich, który uznać można za tonalny. Mam tu na myśli fakt, że za pomocą intonacji możemy we włoskim zmieniać znaczenie wypowiedzi, bez uciekania się do zabiegów dotyczących składni.
We włoskim fascynuje mnie także to, co Włosi nazywają contaminazione dialettale, czyli swoistym ‚zanieczyszczeniem dialektalnym’. Język włoski to w pewnym sensie sztuczny twór; w każdym mieście Italii mówi się trochę inaczej, każda miejscowość ma tak naprawdę swój własny język. To ogromne bogactwo lingwistyczne przekłada się na różnorodność w każdej innej dziedzinie, bo przecież język determinuje większość ludzkich poczynań.
Komentuję rzeczywistość codziennie…
Moja strona www i media społecznościowe to przestrzeń, dzięki której mogę spontanicznie reagować na wszystko to, co we włoskiej trawie piszczy; ostatnio obok rzeczywistości włoskiej opowiadam także o Hiszpanii, Grecji i Izraelu, czyli innych bliskich mi krajach śródziemnomorskich. Cykl wydawniczy czasopism, które tworzyłam i znowu tworzę, sprawia, że nie jestem w stanie na bieżąco komentować wielu wydarzeń czy opowiadać o najnowszych inspiracjach. Blog pozwala także na bliższy, bardziej intymny i nieformalny kontakt z czytelnikami. Wymiana doświadczeń, refleksji, a czasami podzielenie się dobrym żartem czy drobną obserwacją to rzecz, którą bardzo cenię.
Tematy muzyczne oczywiście pojawiają się i tutaj: od cantautori po kastratów; od wywiadów z redaktorami stron poświęconych włoskiej muzyce alternatywnej po rozważania na temat wykonawców zakochanych w szerokich frazach i smykach w tle.
Muzyka w życiu moich córek…
Moja pięcioletnia córcia Tullia jest bardzo muzykalna; od dwóch lat uczy się tańca klasycznego. Ma bardzo tradycyjny gust! Lubię przywoływać następującą anegdotę. Któregoś wieczoru, ze dwa lata temu (wydaje mi się nawet, że było to 11 listopada, a więc w Dzień Niepodległości), nastawiłam płytę Terence’a Blancharda. Reakcja mojego dziecka była zaskakująca: Usi mnie bolą od tego. Włącz plosię plawdziwą muzykę, na piskład Siopina! Na szczęście wiele naszych muzycznych fascynacji się pokrywa. Odkąd Tullia pojawiła się na świecie, słuchamy razem nagrań Michaela Levy’ego – kompozytora, który stara się odtworzyć antyczne melodie grane na lirze. Dzięki niemu przenosimy się razem do antycznego Rzymu… To najlepsza recepta na zrelaksowany wieczór. Także dla czteromiesięcznej Lii, która dołącza do nas z poziomu swojej kołyski.
Różne kultury w naszym domu…
Mój mąż jest Izraelczykiem, a wychował się w USA. Śmieję się, że to po to, aby nie było nudno – gdzybym miała męża Włocha, wszystko stałoby się zbyt przewidywalne! Dzięki temu, że mąż pochodzi z Bliskiego Wschodu, a do tego obydwoje obracamy się wśród znajomych i współpracowników różnych nacji, możemy w zasadzie u źródła poznawać chociażby perełki muzyki etnicznej, którą uwielbiamy. Dla przykładu, mój mąż zasłuchuje się w jazzie z… Etiopii. Od swojej siostry-podróżniczki dostał swego czasu kilka płyt przywiezionych z Afryki, do których z czasem dokładał nowe zdobycze. Ja dla odmiany namiętnie nastawiam arabskie rytmy. Odkąd zaczęłam regularnie jeździć do Andaluzji, pokochałam także flamenco. Duende to bardzo bliska mi idea.
Wracając do Izraela i muzyki klasycznej – dzięki mężowi poznałam nagrania wybitnego mistrza fletu, Moshego Arona Epsteina. W Ziemi Świętej odkryłam także swoją dzisiejszą wielką miłość – harfę.