Spowiedź, cud i przebaczenie. Rozmowa z Jackiem Tacikiem, autorem książki Zamach

Spowiedź to sakrament wyznania grzechów, mający prowadzić do nawrócenia; cud – religijne określenie zdarzenia, którego nie da się wyjaśnić racjonalnie przez odwołanie do przyczyn naturalnych. Przebaczenie, czyli darowanie win, jest łaską i aktem wolnej woli skierowanym wobec zła. Te trzy rzeczowniki, niezwykle ważne dla chrześcijańskiej wiary, stanowią też poniekąd filary reportażu Jacka Tacika, poświęconego wydarzeniom z maja 1981 roku. Wydaje się, że właśnie wokół nich w dużej mierze zbudowana jest narracja książki opublikowanej niedawno przez Wydawnictwo Literackie.
 

zamach

 
Wśród podtytułów widniejących na okładce Twojej książki – obok „spisku” i „śledztwa” – figuruje rzeczownik „spowiedź”. O ile te dwa pierwsze w kontekście dziennikarskiego dochodzenia nie wydają się szczególnie zaskakujące, o tyle ostatni z nich nawiązuje poniekąd do kategorii religijnych albo psychologicznych – a może obu jednocześnie.

Nie da się stworzyć pełnej i sprawiedliwej opowieści o zamachu na papieża, odkładając na bok wiarę. Pojawia się ona w książce za sprawą Jana Pawła II, który wielokrotnie powtarzał, że jedna ręka strzelała, a druga kierowała kulę.

 

Czułeś się spowiednikiem swoich rozmówców?

Moi rozmówcy bez wątpienia dążyli do spowiedzi. Biskup John Magee, osobisty sekretarz „papieża z dalekiego kraju”, człowiek, który usunął się w cień po irlandzkiej aferze pedofilskiej, nie rozmawiał wcześniej z żadnym polskim dziennikarzem. Podobnie było z Rose Hall, amerykańską turystyką, która podczas zamachu na Jana Pawła II została postrzelona w łokieć. Dominikanin Konrad Hejmo po tym, jak został oskarżony o współpracę ze służbą bezpieczeństwa PRL, w ogóle nie rozmawiał z reporterami. Generał Wojciech Jaruzelski zgodził się na rozmowę mimo bardzo złego stanu zdrowia, leżąc w szpitalu, na kilka miesięcy przed śmiercią. Wielu moich rozmówców mówi na kartach tej książki zarówno po raz pierwszy, jak i po raz ostatni.

 

Miałeś poczucie, że niektórzy z nich wyznają swoje winy? Szczera rozmowa nie zawsze nosi przecież znamiona spowiedzi.

We wstępie do książki wyraźnie podkreślam, że wielu moich rozmówców będzie się chciało „sportretować” na nowo, że będzie retuszować decyzje z przeszłości, zamazywać blizny i rysy na swoim wizerunku. Ja nie jestem księdzem. Nikogo nie rozgrzeszałem. Nikomu nie dałem pokuty. Ja słuchałem i konfrontowałem każdą opowieść z faktami.

 

Gdy szukam pewnej analogii między sakramentem pokuty a wywiadami, jakie przeprowadziłeś, w sposób naturalny nasuwa mi się na myśl pytanie o prawdomówność Twoich rozmówców. Szczerość jest przecież – obok żalu za grzechy i postanowienia poprawy – najważniejszym warunkiem ważności spowiedzi.

Obcowanie z wieloma prawdami, jeśli można to tak ująć, stanowiło największą trudność w pracy nad tą książką. Wyzwaniem było rozmawiać z 26 osobami na ten sam temat i słyszeć 26 bardzo podobnych, ale jednak trochę innych relacji. Zdarzało się, że nie zgadzały się miejsca, nie zgadzały się daty – elementy, które z założenia powinny pozostać wszędzie takie same. Moim zadaniem było je więc zweryfikować i – tam, gdzie było to możliwe – zunifikować. Wielu moich rozmówców to osoby w podeszłym wieku, których pamięć o opisywanych wydarzeniach jest już jedynie fragmentaryczna; niektórym obraz minionych przeżyć niejako się zamazał – minęło od nich przecież 36 lat. Myślę, że niektórzy chcieli kłamać i kłamali. O ile można spierać się o zapamiętaną liczbę strzałów, jakie padły na placu Świętego Piotra, o tyle w omawianej historii są elementy, których zmienność trudno tłumaczyć zawodnością pamięci. Podam tutaj przykład: jest 1982 rok, Fatima, Jan Paweł II jedzie do Portugalii zawieźć kulę, która go raniła i którą znaleziono w papamobile, aby umieścić ją w koronie figury Matki Bożej Fatimskiej. Dochodzi podobno do kolejnej próby zamachu na jego życie. Fotograf papieski Arturo Mari twierdzi, że Jan Paweł II, w następstwie szamotaniny z napastnikiem, został niegroźnie raniony nożem; biskup John Magee – że ten domniemany zamachowiec został schwytany, zanim doszło do jakiegokolwiek fizycznego kontaktu z papieżem. Pojawia się pytanie: czy wydarzenie to można było zapamiętać w tak różny sposób? Czy może jednak ktoś, w sposób świadomy, próbuje zataić prawdę? Być może kiedyś, przed laty, ustalono pewną wersję wydarzeń, która przestała już dziś obowiązywać – a któryś z moich rozmówców o tym nie wie?

 

Znasz odpowiedź na to pytanie?

W mojej książce zadaję pytania, ale na nie nie odpowiadam. Zamierzając napisać reportaż, zastanawiałem się, czy powinienem nadać mu formę zbioru wywiadów, czy może jednak użyczyć całości tekstu swojego głosu, głosu narratora – wbrew pozorom nie jestem wielkim miłośnikiem wywiadów-rzek. Myślę jednak, że dzięki kształtowi, na jaki się zdecydowałem, powstała książka sprawiedliwa i rzetelna. Mamy tutaj rzeczywiście wiele różnych prawd – czytelnik sam zdecyduje, w które z nich uwierzyć. Sądzę, że to jest bardzo bezpieczna pozycja.

 

Mówisz o bezpieczeństwie tej pozycji, a z drugiej strony cytujesz w książce słowa Jana Pawła II, który na krakowskich Błoniach mówił kiedyś tak: Człowiek jest istotą rozumną i wolną, jest świadomym i odpowiedzialnym podmiotem. Może i powinien osobistym wysiłkiem myśli docierać do prawdy. Przypominając sobie ten cytat, zadaję sobie pytanie, czy Twoja postawa nie jest więc wynikiem pewnego konformizmu.

Wszyscy moi rozmówcy – duchowni, prokuratorzy, wreszcie lekarze – to osoby w 100% pewne swojej racji. Każdy z nich był przekonany, że za zamachem stał ktoś konkretny, a reszta wydarzyła się tak i tak. Ty czy ja wciąż zadajemy sobie wiele pytań, wciąż poszukujemy, wciąż wątpimy, wciąż zastanawiamy się; moi rozmówcy mieli natomiast niezachwianą pewność swoich słów i skrajnie różną wizję tego samego wydarzenia. Dlaczego to ja miałbym decydować za czytelnika, kto z nich jest najbliżej prawdy? Nie wydaje mi się, bym miał moralne prawo czynić to za kogoś. Książka Zamach pozbawiona jest tezy.

 

Zwróciłam jednak uwagę, że w Twoim tekście wyjątkowo często pojawia się słowo „cud”. Trudno mi je połączyć z reportażem, z drugiej zaś strony mam świadomość, że zapewne trudno było od tego słowa uciec. Wystarczy przypomnieć sobie, że Watykan – miejsce, które stało się sceną opisywanych przez Ciebie wydarzeń, a w pewnym sensie może nawet ich bohaterem – od tysiącleci łączony jest z tym, co nadprzyrodzone. Sam toponim pochodzi od rzeczownika vates (‘wieszcz’); Vaticanus znaczy tyle, co ‘miejsce prorocze’. I rzeczywiście – Karol Wojtyła wierzył, że przed Bazyliką Świętego Piotra miały miejsce wydarzenia zapowiedziane przez Matkę Boską w Fatimie. Jak pisze się reportaż o cudach?

Odpowiem pytaniem na pytanie – zauważyłaś słowo „cud” w narracji mojej czy u moich rozmówców?

 

Oczywiście to drugie, ale nie wydaje mi się, abyś od tego rzeczownika uciekał.

To zależy od tego, z kim rozmawiam. Biskup Pieronek mówił, że na placu Świętego Piotra doszło albo do cudu – jeśli jesteśmy ludźmi wierzącymi, albo do niesamowitych zbiegów okoliczności. Trudno byłoby mi polemizować z duchownym tej rangi. Myślę, że ateiści – a tacy w książce też się przecież pojawiają – co do rzeczownika „cud” byli ostrożniejsi. Wyjątkiem są tu dwaj politycy. Pierwszy z nich to były minister spraw zagranicznych Stefan Olszowski, były komunista mieszkający dziś w Stanach Zjednoczonych, który, nieoczekiwanie, przedstawił mi się nagle jako osoba wierząca. W zasadzie – wierząca w świętego Jana Pawła II, bo tak w swojej wypowiedzi odnosił się do Karola Wojtyły. Było to zaskakujące, jednak nie czułem, bym miał prawo jakkolwiek go cenzurować, nawet w czasie rozmowy. Osąd zostawiam więc czytelnikom – niech ocenią, czy cytowane przeze mnie osoby mówiące o cudach faktycznie w nie wierzą. Ja sam używam tego terminu kilkakrotnie we wstępach do rozdziałów. Czasem ma on wydźwięk ironiczny, jak w wypadku historii Amerykanki Ann Odre, drugiej postrzelonej turystki, która odniosła rany podczas zamachu. W polskich gazetach, a później także w polskich książkach pisano o cudzie, bowiem, jak utrzymywano, kobieta miała urodzić się w Wadowicach dokładnie tego samego dnia, co Jan Paweł II. Okazało się, że mamy do czynienia ze zbiegiem okoliczności, jednak nie tak niezwykłym, jak się spodziewano: to matka postrzelonej urodziła się w rodzinnym mieście papieża, i to wcześniej niż on sam. Nie mam jednak żadnych wątpliwości, że do serii niezwykłych zbiegów okoliczności – ja będę używał tego słowa – naprawdę doszło. Nota bene, ta rzekomo cudowna historia Ann Odre wydała mi się na tyle interesująca, że stała się przyczynkiem do powstania książki.

 

Cudów miało jednak być – i może było – o wiele więcej. Jako osoba wierząca, czytając poszczególne rozmowy, myślałam także o cudzie nawrócenia. Jak jednak odróżnić takowy od dobrze zaplanowanej autokreacji?

Nie wiem. Trzeba chyba przeanalizować życie każdej osoby. Wczytać się w nie i je zrozumieć. Ważna jest też twarz, jej mimika, oczy, tembr głosu. Przed każdą rozmową opisuję mojego bohatera, maluję słowem miejsce spotkania, detale trudne do uchwycenia. Staram się przybliżyć nastrój.

 

Odniosłam wrażenie, że trzecim motywem, który wielokrotnie pojawia się w książce, jest przebaczenie. Czy mamy tu do czynienia ze świadomym wyborem autora, czy może raczej kolejnym rzeczownikiem, który, de facto, pojawił się w tekście tylko za sprawą rozmówców?

Przebaczenie jest po prostu bardzo ważne w tej historii. Jak pamiętamy, Jan Paweł II przebaczył osobie, która do niego strzelała, już w karetce, w drodze do Polikliniki Gemelli. Nie wiedział wtedy jeszcze, kim był zamachowiec. Drugi akt przebaczenia miał miejsce kilka dni później, w szpitalu: przed modlitwą „Anioł Pański” zostało wyemitowane nagranie głosu papieża, w którym deklarował przebaczenie swojemu oprawcy. Trzeci raz Wojtyła przebaczył 27 grudnia 1983 roku, spotykając się z Mehmetem Ali Ağcą w więziennej celi. Dawał tym samym wyraźny sygnał, że to, kto stał za zamachowcem – jeśli stał ktokolwiek – ma dla niego znaczenie zdecydowanie mniejsze, niż wymiar duchowy całego wydarzenia. Pamiętajmy, że kulę, która go raniła, przekazał później do sanktuarium w Fatimie, do Sanktuarium Matki Bożej Różańca Świętego, gdzie umieszczono ją w koronie Matki Boskiej. Także ten gest podkreślał znaczenie sfery duchowej w interpretacji całego wydarzenia.

 

Niektórzy uważają, że wybaczył także Bułgarom – prawdopodobnym zleceniodawcom Ağcy.

Podczas pielgrzymki do Bułgarii Jan Paweł II miał powiedzieć, że nie wierzy, aby za zamachem stali Bułgarzy. Ta wypowiedź została odczytana dwojako. Jedni twierdzą, że oznaczać mogła tylko jedno: papież posiadał informacje, że to nie wywiad bułgarski należy oskarżać o atak na jego życie. Inni – że za plecami Bułgarów stał ktoś jeszcze. Nie da się ukryć, że motyw przebaczenia wprowadza do śledztwa trochę zamieszania. Niektórzy krytykowali gest przekazania kuli do Fatimy: przecież, gdyby ją przebadano, być może poznalibyśmy odpowiedź na pytanie, z ilu pistoletów padły strzały. Z drugiej strony, sposób, w jaki Karol Wojtyła postrzegał zamach, zmienił odbiór jego osoby. Do 1981 roku był to papież „z dalekiego kraju”, po raz pierwszy od stuleci nie Włoch, młody wiekiem, młody stażem… Nie wszyscy patrzyli na niego przychylnie, także w samym Watykanie. Po zamachu to się zmieniło – za sprawą samego papieża i tego, jak podszedł do tych dramatycznych wydarzeń.

 

Podobno Jan Paweł II odmówił także ambasadorowi Stanów Zjednoczonych, który, z polecenia George’a Busha, zaproponował mu wszczęcie dochodzenia w sprawie zamachu przez śledczych amerykańskich.

To historia Piotra Kraśki. Gdy był korespondentem TVP w Waszyngtonie, skontaktował się z nim były amerykański ambasador przy Stolicy Apostolskiej. Ameryka chciała pomóc w śledztwie, a pomoc ta na pewno przydałaby się włoskim prokuratorom. Papież miał jednak odmówić. Dlaczego? To pytanie postanowiłem zadać samem ambasadorowi. Spóźniłem się, bo zmarł kilka lat temu.

 

Nie wszyscy jednak doznali łaski potrzebnej do decyzji o przebaczeniu. Pietro Orlandi, brat nastolatki z Watykanu, która zaginęła w niewyjaśnionych okolicznościach, żyje pogrążony w żalu – nie tylko do porywaczy, ale także do Kościoła. Zdaje się on bowiem ukrywać przed nim tajemnicę losu dziewczyny.

Pietro Orlandi zarzuca hierarchom, że nie chcą dzielić się informacjami dotyczącymi zaginięcia jego siostry, które może mieć związek z zamachem na Jana Pawła II. Nie mamy jednak pewności, czy obie te sprawy rzeczywiście są ze sobą powiązane; potwierdzenie z ust Ali Ağcy, który podczas procesu krzyczał do dziennikarzy, że Orlandi niedługo wyjdzie na wolność, trzeba traktować z odpowiednią dozą ostrożności. Papież Franciszek, niedługo po objęciu tronu Piotrowego, powiedział bratu zaginionej: lei ora sta in cielo (wł.‘teraz jest w niebie’). Dla mojego rozmówcy był to cios – potwierdzenie, że papież wie, co dokładnie stało się z Emanuelą, jednak nie chce podzielić się tą informacją z gronem jej najbliższych.


Pod koniec książki pojawia się
zatem trudny znak zapytania, jednak Twój reportaż nie kończy się przecież na rozmowie z Orlandim. Czy na kolejnych stronach udało Ci się sformułować odpowiedzi na postawione wcześniej sporne kwestie? Czy dane Ci było zakończyć dziennikarskie dochodzenie wyraźną kropką?

Nie; mam raczej wrażenie namnożenia znaków zapytania. Nie wierzę, żeby istniał gdzieś dokument z zapisem rozkazu morderstwa Jana Pawła II. Nie wierzę, że istnieje rzeczowe świadectwo, które wyjaśni nasze wątpliwości. Trzeba wsłuchiwać się i wczytywać w to, co mówią świadkowie tamtych wydarzeń, i szukać prawdy między wierszami. Możliwe jednak, że nigdy jej nie poznamy.

 

Znaczyłoby to chyba, że, zgodnie z wolą Jana Pawła II, kropką pozostanie nabój ukryty w fatimskiej koronie – kula znacząca cud i łaskę przebaczenia.
 
Fragment rozmowy ukazał się drukiem w „Tygodniku Powszechnym” w czerwcu 2017 r.

Udostępnij znajomym!