Lubię powieści, które są jak kąpiel w morzu. Wchodzisz ostrożnie, powoli, nie wiedząc, czy woda jest głęboka, czy nie stracisz przypadkiem gruntu pod nogami. Potem zanurzasz się coraz śmielej. Płyniesz. W końcu porzucasz chęć kontroli; dajesz się ponieść fali, delektujesz nią. Pozwalasz się ukołysać.
Na brzeg wychodzisz niechętnie, a siadając na piasku cieszysz się smakiem soli na wargach, zapachem wody na skórze. Nim otulony wracasz do lądowego życia, ale wspomnienie kąpieli zostaje z tobą jeszcze na długo.
Tak właśnie czytało mi się Dziennik zdrady Emiliosa Solomou. Przez kilka wieczorów powoli, może nawet ciut mozolnie, ale z poczuciem, że gdy woda obejmie mnie całą, nie będę chciała przerywać kąpieli.
Dziennik napisany jest piękną prozą. Rytmiczne, krótkie, po męsku surowe zdania nie pozbawione są poetyckiej nuty. Refleksje głównego bohatera zmysłowo zanurzono w zupełnie realistycznych opisach; prosta i nienowa wcale historia staje się pasjonującą grą elementów rozrzuconych w czasie, co podkreśla wyjątkowo udana niechronologiczna narracja.
Dziennik zdrady jest lekturą przypominającą letnią kąpiel w morzu. Letnią, bo przesyconą letnim klimatem egejskiej wyspy. Letnią, bo zawieszoną między wrzeniem ciała ogarniętego żądzą a mrożącą krew w żyłach zbrodnią. Wymagającą skupienia zmysłów, powolną, a zarazem obejmującą nas całych, niosącą zdala od brzegu, do którego wcale nie tęsknimy.
Letnią, doskonałą na dzisiejszy lub jutrzejszy wieczór. Idealną na jesień.
Za ciekawą książkę Emiliosa Solomou, która przyniosła autorowi Europejską Nagrodę Literacką, dziękuję wydawnictwu Książkowe Klimaty.