Mnożymy przez dwa

Niniejszy tekst ukazał się w „Tygodniku Powszechnym” (nr 39/2017) pod tytułem „Bóg na parę sposobów” (wrzesień 2017 r.)

– Mamo, to był wspaniały dzień – oznajmia moja sześcioletnia córka, gdy odbieram ją z zajęć organizowanych w warszawskiej Gminie Żydowskiej. – Z okazji Święta Tygodni udekorowaliśmy synagogę kwiatami i zielonymi gałązkami. Pan Bóg na pewno będzie zadowolony. Może pójdziemy do kościoła podziękować Jezuskowi za te miłe chwile? Mała rączka ciągnie mnie w kierunku katolickiej parafii Wszystkich Świętych, a ja kątem oka obserwuję przyglądającego nam się ze zdziwieniem przechodnia. Rozmowa, której był świadkiem, jest dla niego z całą pewnością zaskakująca, jednak w mojej rodzinie podobne dialogi są na porządku dziennym.

Jestem praktykującą katoliczką; mój mąż, agnostyk, pochodzi z Izraela i, jak znakomita większość mieszkańców tego kraju, przywiązuje dużą wagę do zapoznania dzieci z religią i tradycją żydowską. W efekcie nasze dwie córki wychowują się w domu, w którym mocno zaznacza się obecność obu religii. Całą rodziną obchodzimy święta katolickie i żydowskie. Dziewczynki uczestniczą w mszy świętej razem ze mną, z tatą zaś biorą udział w nabożeństwach w synagodze. Staramy się nawzajem akceptować potrzeby duchowe małżonka, szanować swoje tradycje i zwyczaje. Jako że żadne z nas nie ma przygotowania teologicznego, w swoim postępowaniu i rodzinnych wyborach kierujemy się wyłącznie własnym sumieniem i głosem serca, a stykając się z kwestiami, na które nikt nas nie przygotował, każdorazowo mierzymy się z koniecznością zadania sobie pytań o własną wiarę. Nie bez kłopotu zresztą – cóż bowiem odpowiedzieć małemu dziecku, które łączy wykluczające się wzajemnie kwestie i mówi ci, że wierzy w Jezusa i jest chrześcijanką, ale jednocześnie czuje się żydówką czekającą na Mesjasza?

Bez wątpienia doświadczenie rodzicielstwa w domu, w którym obecne są dwie religie, wymaga nieustannych poszukiwań, gotowości do dialogu, otwartości na refleksję. Nieocenione okazuje się wsparcie mądrych duchownych, którzy pomogą rozwijać w dziecku miłość do Boga, pozwolą odnaleźć własną tożsamość przy zachowaniu otwartości i szacunku dla innych, w tym dla każdego z rodziców. Niejednokrotnie konieczna jest także walka z własnym ego, jak również analiza wątpliwości właściwych każdemu rodzicowi – czy nie robię własnemu dziecku krzywdy?

Okiem psychologa

W rodzinie dwureligijnej kluczowe jest, by dziecko czuło, że rodzice, mimo różnic, szanują się i że nie rywalizują między sobą o to, która wiara jest lepsza. Taka rywalizacja wywierałaby na dziecku presję, zmuszającą do opowiedzenia się po którejś ze stron – tłumaczy mi Ula Malko, psycholog rodzinna, współzałożycielka ośrodku wsparcia i rozwoju Bliskie Miejsce (bliskiemiejsce.pl). – Wyzwaniem jest stworzenie domu, w którym nie przeciąga się nikogo na swoją stronę, gdzie rodzic nie czuje się zdradzony, jeśli dziecko dokonuje własnych wyborów. Bardzo istotne jest, by podjąć decyzje co do kwestii, które mogą w przyszłości być konfliktowe, takich jak np. chrzest, bar czy bat micwa albo pierwsza komunia święta. Warto też zawczasu odpowiedzieć sobie na pytanie: co zrobimy, jeśli dziecko nie będzie chciało uczestniczyć w obrzędach religijnych?

 

Czy jednak dla prawidłowego rozwoju dziecka nie jest istotne, by jego opiekunowie pozostawiali spójni, konsekwentni i jednomyślni? Czy zbyt duże różnice między nimi nie wprowadzają w życie malucha niszczącego chaosu? –
Daleka jestem od takiego postrzegania potrzeb dziecka – odpowiada Malko. – Wręcz przeciwnie: zdrowe, rozwijające a nawet przystosowawcze jest wyrastać w różnorodności. Przecież wszyscy się od siebie jakoś różnimy. Tata może lubić głośne zabawy na świeżym powietrzu, mama zaś – stronić od nich i woleć spokojne czytanie książek na kanapie. Może być tak, że w rodzinie cioci nie je się mięsa i przygarnia zwierzęta ze schroniska, u dziadków zaś króluje tradycyjna polska kuchnia, a trzymanie zwierząt w domu uważa się za fanaberię. Jeden wujek mówi głośno i zamaszyście gestykuluje, inny mówi prawie szeptem i podśpiewuje pod nosem. Takich przykładów można by mnożyć dziesiątki. Dzięki nim dziecko uczy się, że świat nie jest jednorodny, że ludzie maja różne temperamenty, różnie myślą, w różny sposób spędzają czas, a także mogą wyznawać różne wartości. Końcem świata nie jest również zmiana sposobu myślenia, zastąpienie jednego przekonania drugim – otwartość na zmiany jest przecież ważną życiową umiejętnością.

Podobnego zdania jest pedagog Radosław Forystek. Podkreśla jednak, że ta naturalna lekcja otwartości i tolerancji ma miejsce tylko w domach, gdzie religia traktowana jest, jak mówi, bardziej kulturowo niż wyznaniowo. – Jeśli zapoznajemy dziecko z różnymi tradycjami, których częścią jest religia, rozwiniemy w nim ciekawość świata. Należy jednak pamiętać, by nie przekroczyć tej niezwykle cienkiej granicy, za którą moja religia staje się lepsza czy ważniejsza niż twoja. Z tego względu rodzice mają tu dużo więcej pracy do wykonania, głównie nad sobą, ale dzięki ich wysiłkowi świat dziecka może być dużo bogatszy, niż w wypadku rodzin jednorodnych religijnie.

Zdaniem duchownego

Inaczej sprawa przedstawia się z punktu widzenia duchownych. O ile zdobycie kilkuzdaniowego komentarza od osób pracującymi z dziećmi nie wydaje się problemem, a na mój apel odpowiada więcej niż kilka osób, o tyle duszpasterze są zdecydowanie mnie wylewni, co zresztą nieszczególnie zaskakuje: zarówno judaizm, jak i chrześcijaństwo to religie o charakterze eksluzywnym, a pluralizm religijny jest kwestią skomplikowaną, na temat której nie każdy ma ochotę się wypowiadać. Udaje mi się jednak uzyskać kilka słów komentarza od księdza Leszka Slipka, doktora teologii duchowości, proboszcza parafii pw. św. Andrzeja Apostoła w Warszawie. Od opinii psychologów odcina się on dość jednoznacznie. – Z całą pewnością należy zachęcać dzieci do odkrywania bogactwa judaizmu, tym bardziej, że dla chrześcijanina jego wiara jest spełnionym judaizmem biblijnym: Jezus Chrystus dopełnił przecież judaizm sobą samym. Proszę jednak zwrócić uwagę na ostatnie słowo chrześcijańskiego Credo, czyli Amen. Jest ono zarazem słowem pierwszym, bowiem w języku hebrajskim ma ten sam rdzeń, co czasownik „wierzyć”, od którego Credo zaczynamy. Jeśli wierzę w Chrystusa, czynię Go w swoim życiu punktem odniesienia, absolutnym centrum wszystkiego, a jako rodzic deklarujący się chrześcijaninem, zobowiązuję się do wychowania w wierze chrześcijańskich moich dzieci. Pierwszym krokiem jest tu oczywiście chrzest święty.

 Poddanie dzieci chrześcijańskiemu obrzędowi nawrócenia i oczyszczenia z grzechów jest więc konieczne, jeśli nie chcę postawić pod znakiem zapytania mojej własnej wiary. Jak decyzję tę połączyć z postulatami psychologów? Od żadnego duchownego nie udaje mi się uzyskać konkretnej wskazówki, choć odczuwalny jest pokrzepiający ton, jaki nadają swoim wypowiedziom. – Z całą pewnością pogranicze jest zawsze terenem niezwykle bogatym – mówi mi ks. dr Stanisław Banach, dziekan głowieński. – To bogactwo przychodzi jednak nie bez pewnego trudu. W tych niełatwych chwilach warto jednak pamiętać, co mówi nam o religiach niechrześcijańskich Deklaracja Soboru Watykańskiego II „Nostra aetate”, w której czytamy:

<<W naszej epoce, w której ludzkość coraz bardziej się jednoczy i wzrasta wzajemna zależność między różnymi narodami, Kościół tym pilniej rozważa, w jakim pozostaje stosunku do religii niechrześcijańskich. W swym zadaniu popierania jedności i miłości wśród ludzi, a nawet wśród narodów, główną uwagę poświęca temu, co jest ludziom wspólne i co prowadzi ich do dzielenia wspólnego losu. Jedną bowiem społeczność stanowią wszystkie narody, jeden mają początek, ponieważ Bóg sprawił, że cały rodzaj ludzki zamieszkuje cały obszar ziemi, jeden także mają cel ostateczny, Boga, którego Opatrzność oraz świadectwo dobroci i zbawienne zamysły rozciągają się na wszystkich, dopóki wybrani nie zostaną zjednoczeni w Mieście Świętym, które oświeci chwała Boga, gdzie narody chodzić będą w Jego światłości.>>

Ksiądz Banach, historyk Kościoła, zwraca przy tym uwagę na dziejową powtarzalność zjawiska dwureligijności. – W chrześcijaństwie coraz liczniej występujące rodziny mieszane stanowią swoisty powrót do korzeni. Tak wyglądały przecież pierwsze wspólnoty na początku ery, co doskonale opisują Dzieje Apostolskie – przypomina.

Dla wyznawców judaizmu, przynajmniej formalnie, jest to sytuacja stosunkowo nowa. – Halacha zupełnie nie wspomina o przypadkach rodzin, w których matka nie-żydówka wychowuje żydowskie dzieci. Mamy oczywiście historię Mojżesza, którym opiekuje się Egipcjanka, jednak po okresie niewoli babilońskiej, przynajmniej wedle opisów midraszowych, kobiety w Biblii zawsze przechodziły konwersję na judaizm, jak chociażby w wypadku słynnej historii o Rut Moabitce. Świadczy to o tym, że rabini starali się tę sytuację po prostu uporządkować. Dziś patrzy się na te zabiegi jak na anachronizm, na coś, co nie przystaje zupełnie do naszych powojennych czasów – mówi prof. Stanisław Krajewski, filozof, współprzewodniczący Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów. – Mimo to, warto pamiętać, że także obecnie, zarówno w synagodze ortodoksyjnej, jak i reformowanej, oczekuje się, że wierny niemający żydowskiej matki będzie musiał dokonać konwersji, aby móc cieszyć się pełnią praw religijnych. Proces konwersji jest natomiast ze swojej natury bardzo skomplikowany; jeśli przystępujący figuruje w spisie ochrzczonych, dodatkowo konieczny staje się akt apostazji.

Praktyka czyni mistrza

Jak to w życiu często bywa, opinie ekspertów nie zawsze pokrywają się z doświadczeniem codzienności, a otwartość duchowych przewodników jest kwestią indywidualną, która może także kontrastować z otwartością lub hermetycznym myśleniem wyznawców danej religii. Co więcej, w życiu rodziny takiej, jak moja, nie da się przewidzieć pytań, które jutro postawią dzieci, ani wątpliwości, które zrodzą się w naszym własnym sercu. Dzień dzisiejszy nie jest wykładnią na przyszłość, a cały proces wspólnego dojrzewania w dwóch wiarach ma charakter typowej work in progress. Na chwilę obecną mój mąż deklaruje przecież, że jest agnostykiem nie przywiązującym szczególnej wagi do formalnej przynależności do którejś z religii – ale nie mogę wykluczyć, że nie zmieni się to w przyszłości. Podobnie, nie jestem w stanie przewidzieć, jak swoje doświadczenia ocenią kiedyś moje córki, dziś sprawiające wrażenie zadowolonych z możliwości czerpania z obu tradycji i wydające się potwierdzać, że tożsamość nie jest czymś, co się ma, ale czymś, co się buduje. Z całą pewnością stwierdzić mogę tylko to, co obserwuję na swoim własnym przykładzie – również istotnym, bo przecież rodzina to system, w którym każdy jej członek jest ważnym i równoprawnym elementem. Cieszy mnie niezmiernie możliwość lepszego poznawania własnej religii – i nie odnoszę się tu tylko do wspólnego pnia, który łączy judaizm i chrześcijaństwo. Mam raczej na myśli wspomnianą już wielokrotnie ciągłą konieczność rozmowy, gotowość do stawiania sobie pytań i szukania na nie odpowiedzi. Nie ma dnia, bym, siłą rzeczy, nie czuła się zmuszana do refleksji nad kwestiami, nad którymi inne rodziny rzadko kiedy mają sposobność się pochylić. Czy w latach, gdy Wielkanoc zbiega się z Paschą, a Seder wypada w Wielki Piątek, wolno mi usiąść do radosnej wieczerzy zaraz po Drodze Krzyżowej? – to tylko jedna z tych mniej skomplikowanych.

Najważniejsze pytanie

Jednym z ważniejszych pytań, pomagającym uporządkować całość tego złożonego doświadczenia, jest bez wątpienia to podstawowe: czym w istocie jest dla nas religia? Sumą obrzędów, ogółem wierzeń i praktyk, doktryną? Oczywiście odpowiedź dla każdego może być inna, stąd i wynikające z niej decyzje będą rozmaite – i każdy taki wybór wymaga poszanowania i akceptacji. W przypadku naszej rodziny, odpowiedź, w pewnym uproszczeniu, brzmi następująco: religia jest językiem, dzięki któremu zbliżam się do Pana. Najważniejszy jest On: Bóg obecny w drugim człowieku.

Porównanie religii do języka nie jest zresztą przypadkowe. Jak czytamy w Słowniku Języka Polskiego PWN, religia jest zespołem wierzeń dotyczących istnienia Boga, pochodzenia i celu życia człowieka, powstania świata; jej nieodłączną częścią są związane z nimi obrzędy, zasady moralne i formy organizacyjne. Język natomiast to system znaków dźwiękowych służących do porozumiewania się przez członków danego społeczeństwa. Wyraźnie zaznacza się część wspólna tych obu definicji: system, zespół, porządek. Hans-Georg Gadamer twierdził, że tradycja językowa, w której wzrastamy, kształtuje naszą wizję świata – przez język przekazywane są bowiem normy społeczne, a także kwestie moralne i estetyczne. Trudno powstrzymać się tu od skojarzenia z religią. Zarówno język, jak i religia, w której wzrastamy, mają bowiem charakter heurystyczny. [1] W zależności od wyznawanej religii, podobnie, jak w zależności do używanego języka, każdy z nas może zaobserwować i nazwać inne elementy rzeczywistości.

Według naukowców będących zwolennikami teorii relatywizmu językowego, a szczególnie tak zwanej hipoteza Sapira-Whorfa (od nazwisk badaczy Edwarda Sapira i Benjamina Lee Whorfa), która opiera się na refleksji nad związkami między językiem i myśleniem, osoby znające kilka języków są bardziej empatyczne i łatwiej przychodzi im przyjmowanie perspektywy innych. Zgodnie ze stanowiskiem cytowanych przeze mnie psychologa i pedagoda, podobnie może być w wypadku ludzi pochodzących ze środowisk dwureligijnych. Moja starsza córka mówi, myśli i śni w dwóch językach, polskim i hebrajskim; twierdzi przy tym, że często tworzą one osobny, jej tylko właściwy system, stanowiący swego rodzaju mieszankę obu. Podobnie, z właściwą małemu dziecku prostotą, definiuje w chwili obecnej swoją tożsamość religijną. – Jestem żydówką i chrześcijanką i obie religie uważam za swoje.

Wszyscy duchowni, z którymi rozmawiam, wyrażają jednak niepokój, że dziecko chowane w ten sposób w przyszłości zerwie swój związek z obiema religiami. – Z moje doświadczenia wynika, że dzieci wyrastające w tego typu domach, po osiągnięciu dojrzałości, przestają praktykować religię w ogóle – mówi mi Jehoshua Ellis, rabin w Gminie Żydowskiej w Katowicach. – Dzieje się tak także dlatego, że żaden rodzic nie czuje się na tyle silnie związany z własną religią, by podjąć się przewodnictwa w tej kwestii. Do problemu tego nawiązuje także ksiądz Slipek. – Za niewłaściwy uważam tok myślenia, wedle którego nie wolno nam podejmować decyzji za dzieci. Te fundamentalne leżą zawsze w gestii rodziców. Dziecka w łonie matki nie pytamy przecież, czy chce się narodzić – to my podejmujemy tę decyzję za nie. Rabin Ellis dodaje przy tym, że bez względu na to, czy decyzja ta zapadnie czy nie, kluczowe jest, by duchowni jak najbardziej zaangażowali dzieci w życie religijne swojej wspólnoty. – Wszyscy ludzie są drodzy Bogu, a rolą nas, przewodników duchowych, jest pomóc im rozwijać się i wzrastać w wierze w Niego – podkreśla.

Pod lupą katolickiego badacza

Amerykański teolog katolicki Peter C. Phan, zajmujący się tożsamością wieloreligijną, w podkreśla w swoich pismach, że dla religii największym wyzwaniem jest dzisiaj nie ateizm, ale obojętność. Ateiści uznają bowiem kwestię Boga za zajmującą, próbują formułować argumenty przeciwko Jego istnieniu; obojętni nie zadają sobie trudu, by poświęcić Mu jakąkolwiek uwagę.[2] Pojawia się więc pytanie, czy dorastającym dzieciom z mieszanych małżeństw, które nierzadko, koniec końców, zaczynają stronić od religii, bliżej będzie do ateistów czy obojętnych? Być może najwłaściwszym rozwiązaniem będzie znalezienie dla nich jeszcze innego, nowego określenia, bowiem w wielu przypadkach, choć przestają podawać się za osoby religijne, w dalszym ciągu przywiązują dużą wagę do duchowości. Phan kwestionuje przy tym możliwość ciągłego funkcjonowania w dwóch religiach, zaś inny badacz, Francis Xavier Clooney, specjalista w dziedzinie teologii komparatywnej, zgadza się, że możliwe jest wybranie tylko jednej z nich przy jednoczesnym czerpaniu z drugiej. Proces ten porownuje do wyjścia z domu, wejścia w inną tradycję, a następnie powrotu do punktu wyjścia, który zostaje tym samym zreformowany i wzbogacony[3].

Czy jako matce-katoliczce dane mi będzie poprowadzić dzieci w tę właśnie stronę? Czas pokaże. Na chwilę obecną, jeśli religię, w ślad za wcześniejszymi rozważaniami, postrzegać będziemy jako język, to z całą pewnością stwierdzić mogę, że moje dzieci są dwujęzyczne. Oznacza to, że, przynajmniej na razie, widzą Pana na wiele sposobów, może nawet dwukrotnie więcej. Widzą go wszędzie. A że pewne elementy poznawanych przez nie religii nawzajem się wykluczają? Cóż, nie z takimi rzeczami radził sobie Pan Bóg.

 

[1] Termin ten pochodzi od greckiego czasownika εὑρίσκω (heuriskō) – „znajduję” i odnosi się do umiejętności wykrywania nowych faktów, do znajdowania związków między faktami oraz do aktywnej roli religii i języka w procesie poznania. Organizując ludzkie postrzeganie rzeczywistości, mają one, mówiąc krótko, wpływ na nasze doświadczenie.
[2] Peter C. Phan, Uduchowiony i religijny, Tożsamość wieloreligijna dla poszukujących duchowości, miesięcznik Znak, luty 2015, nr 717
[3] Francis X. Clooney, Comparative Theology: Deep Learning across Religious Borders. Malden, MA: Wiley-Blackwell, 2010
Udostępnij znajomym!