Z Herodotem po Neve Tzedek

Rzeczownik „oaza” pochodzi podobno od greckiej nazwy pewnej staroegipskiej miejscowości, podanej przez Herodota. Używa się go dziś dla określenia terenu o bujnej roślinności, stanowiącego niespodziewany obszar wegetacji na pustyni, lub, w znaczeniu przenośnym, jako synonim enklawy czy wysepki. Tak mówi słownik – ja powtarzam powtórzone.

 

palmy
O Herodocie, powtarzaniu i oazach rozmyślam dzisiaj, spacerując spokojnym krokiem po najelegantszej chyba dzielnicy Tel Avivu: Neve Tzedek. Starożytny grecki historyk, ze względu na linearność czasu i historii, nie miał możliwości odwiedzenia tego urokliwego miejsca. Z całą pewnością uznałby je jednak za godne opisania, warte badań i refleksji. Urzekające w odbiorze, inspirujące w przekazie. Swoim zwyczajem zagadałby kilku mieszkańców, by opowiedzieli mu o swojej okolicy; potem złapałby za pióro i kreślił krągłe greckie litery, odnajdując, jak ja, esencję oazy wśród niskiej zabudowy, wirtuozersko zaaranżowanych ogródków, ciszy i bezostentacyjnego szyku. Opowieść zakończyłby zapewne słowami: λέγειν τὰ λεγόμενα, relata refero[1]. W sercu jednak chowałby własny obraz miejsca, którego wspomniana już linearność czasu i historii nie pozwalałaby jeszcze nazwać fotografią.

 

main square
Neve Tzedek jest niewielką dzielnicą położoną w południowej części Tel Avivu, zbudowaną w latach osiemdziesiątych dziewiętnastego wieku, zanim jeszcze powstało miasto nazwane później Wzgórzem Wiosny. Osiedle założyła grupa żydowskich rodzin, poszukująca do budowy swoich wymarzonych domów okolicy spokojnej i cichej, różnej od przeludnionej i gwarnej Jaffy. W niewielkim oddaleniu od morza wznieśli oni niewysokie budynki, usytuowane wzdłuż wąskich uliczek, dbając o to, by zawierały wszystkie możliwe udogodnienia. Tu miało się żyć lepiej, inaczej, bez pośpiechu, choć blisko było przecież do tłumów w rozkrzyczanej Jaffie. Swemu osiedlu nadali nazwę Neve Tzedek, dosłownie: ‚Oaza Sprawiedliwości’. Tak przynajmniej podają encyklopedie. Relata refero.

 

Attachment-1
Z początkiem XX wieku dzielnica coraz bardziej rozkwitała. Mieszkało tu wiele sław, głównie literatów, a okolicę, będąca już wówczas częścią nadmorskiej metropolii, kojarzono z wyrafinowaniem i intelektualnym snobizmem. Jak to jednak z modami bywa, prestiż i renoma prędko przeminięły – majętni Izraelczycy coraz częściej wybierali do życia północne rejony miasta. Przewodniki podają, że Neve Tzedek na długie dziesięciolecia popadł w ruinę i zapomnienie, co potwierdzają moi telavivscy znajomi. λέγειν τὰ λεγόμενα.

 

gitara 

W latach osiemdziesiątych XX w. historia, a także miejscowa społeczność, postanawiają dać okolicy jeszcze jedną szansę. Władze miejskie opracowują wówczas program ochrony dzielnicy; rozpoczynają się prace renowacyjne. Wśród niewysokiej zabudowy otwiera się coraz więcej restauracji, kawiarni i butików, a ambitni nabywcy zrujnowanych kamieniczek postanawiają przywrócić im dawny blask. Neve Tzedek odradza się, ogródki wypełniają barwnymi kwiatami, okiennice otwierają na oścież. Nie muszę już powtarzać powtórzonego. Z przyjemnością krążę po czarującej okolicy i poznaję ją na własny rachunek.

 

french

 

W ciszy i zachwycająco dyskretnie odbywają się tu bez ustanku zmagania Wschodu z Zachodem – kluczowa kwestia zaprzątająca przed wiekami myśl towarzyszącego mi dziś w wędrówce Herodota. W tym eleganckim, zadbanym i pełnym wydarzeń kulturalnych sąsiedztwie kwestia pogodzenia odmienności daje odpowiedzi pozytywne, cieszące oko, ucho i podniebienie. Architektura osiedla, która zachwyca wizualnie każdego spacerowicza, jest eklektyczna: Art Nouveau i Bauhaus mieszają się bez przerwy z wpływami orientalnymi, a najnowocześniejszy design przeplata z patyną i szlachetną rdzą. Naokoło rosną wielopiętrowe wieżowce – biura, hotele – na które spoglądamy jak z pływającej wyspy: są blisko, ale poza nami. Słuch odpoczywa, bo, jak na oazę przystało, kakofonię zostawiamy za sobą, na barwnym i niezwykle głośnym, przepysznie wschodnim bazarze Shuk Ha’Carmel. Za plecami niknie też urokliwy – choć dla niektórych męczący – chaos i nieporządek; nadal jest jednak na wyciągnięcie ręki, jedynie kilka metrów stąd. Z kuchni wykwintnych restauracji płyną kuszące aromaty, a w ich nutach zwyczaje typowe dla Bliskiego Wschodu spotykają się z najlepszymi kulinarnymi wyborami Europy Zachodniej. W zaułkach kryją się barwne galerie i pracownie artystów, którym pracę umilają delikatne dźwięki arabskiego fletu; na głównym placu, w Centrum Suzanne Dellal, rozbrzmiewają fragmenty najsłynniejszych baletowych kompozycji rosyjskich klasyków. Nad głowami przechodniów rozgrywa się urzekający wizualnie spektakl: niebo, wiecznie parzące gorącym słońcem, ale zmieniające barwę w zależności od pory dnia, przesłaniają palmy, rzucając bujny, kojący cień na piaskowe chodniki i żółtawe ściany kamienic.

 

kelnerzy
W tej scenerii, wśród palm i drzew grejpfrutowych o bielonych pniach, otoczonych sztucznymi potokami szemrzącej wody, dostrzegam mamy z dziećmi, wysportowanych biegaczy z psami na smyczy, czytających książki studentów i uśmiechniętego, wspartego na lasce staruszka, leniwie sączącego lemoniadę. Dłuższą chwilę zastanawiam się, czy, chcąc dowiedzieć się czegoś więcej o okolicy, powinnam zadać im kilka pytań. Trudno stwierdzić, czy przyszli tu na popołudniową przechadzkę, czy są stałymi mieszkańcami miejsca, które w chwili obecnej ceni się najwyżej w całym Tel Avivie. Koniec końców, porzucam plan wcielenia w życie metody Herodota, uśmiechając się w myślach do jego słynnego cytatu: Lepiej by nam zazdrościli, niż nas żałowali. Rzeczywiście – dobrze, że Neve Tzedek nie jest już dzielnicą slumsów, tylko drogą i prestiżową częścią miasta. Nacieszyłam się dzisiejszego popołudnia jej łagodną gustownością. Jest dla mnie czarującą, zachwycającą oazą, a pisząc o niej, nie dodam już: relata refero. Wolę przymknąć oczy i schować głęboko w środku obraz pełen zieleni, kojącej ciszy i skromnej elegancji.

___________________________

[1]
Powtarzam powtórzone.

Udostępnij znajomym!